Zakochałam się…

No zabujałam się na maxa i to w tej samej osobie – już drugi raz!!!!

W kim?

No w moim mężu (niestety)!!!

Za pierwszym razem zakochałam się w nim rok po naszym ślubie (czyli dobre siedem lat od momentu, w którym się poznaliśmy)

Stało się to tuz po tym jak…..urodziłam mu pierwszego syna.

I co?

Klasyczne „Gonić króliczka” lub jak kto woli „Żuraw i czapla”.

Kiedy ja zaczęłam interesować się nim, on przestał interesować się mną.

Może nastąpiło to na skutek tego, że na świat przyszedł jego upragniony potomek, jednak to nie zmienia faktu, że ja po prostu „poszłam w odstawkę”.

Uczucia mojego męża do mnie wtedy były bardzo lakoniczne i naprawdę zachowywał się jakby był klasyczną kobietą , która urodziła pierwsze dziecko i całą swoją miłość i uwagę przekierowała z partnera na swojego pierworodnego.

Ja natomiast widząc, że mój mąż tak wspaniale opiekuje się naszym dzieckiem, czułam do niego niesamowity pociąg, którego on zupełnie nie odwzajemniał.

No mijaliśmy się w życiu i to nie raz.

Niesamowite było to, że podniecenie czułam tak wielkie, że swędziały mnie w środku nozdrza do tego stopnia, że psikałam z podniecenia!!!!

To był bardzo trudny dla mnie czas- bo moja miłość na tamten moment była zupełnie nieodwzajemniona. Mój mąż niestety całą swoją uwagę skupił na dziecku, a o mnie zupełnie zapomniał.

Potem nasze losy toczyły się różnie- podróżnie.

Ostatnio jednak znów poczułam motyle w brzuchu…….

Jestem świadoma tego, że mój mąż jest bardzo pracowitym „człowiekiem czynu”, jednak rzadko mam okazję widywać go w ferworze pracy.

Tak się jednak zdarzyło, że w ciągu ostatniego tygodnia miałam możliwość razem z nim brać udział w pracach domowych. On ciężko harował, ja tylko podawałam, sprzątałam, wykonywałam lekkie czynności.

No i ….zauroczyłam się totalnie!!!!

Nie zdawałam sobie bowiem sprawy z tego, że mam tak wspaniałego męża!!!

Potrafi wszystko, a tego czego nie potrafi – uczy się w mig.

Wszelkie prace przychodzą mu z taką lekkością, jak mnie rozmowy z obcokrajowcami w ich ojczystych językach.

Do tej pory jakoś tak zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mój luby jest tak zwinny, szybki i zręczny. Dopiero teraz, gdy zobaczyłam go „w akcji” zrozumiałam, że mam w domu PRAWDZIWY SKARB.

Byliśmy też ostatnio razem na imprezie i muszę przyznać, że chociaż strasznie nie lubię tego stwierdzenia, to BYŁO CUDOWNIE.

Nigdy przedtem nie czułam się na tego typu zabawie tak dobrze w ramionach mojego męża. Miałam bowiem wrażenie jakbyśmy byli na randce.

Wiadomo, że w małżeństwach są upadki i wzloty („a dziewczyny to nic więcej jak tylko kłopoty” ha ha ha a-no nie mogłam się opanować) jednak ja na ten moment głęboko doceniam  to, co mam- dwie silne ręce do pracy, ramiona, które mnie obejmują, żebym nie upadła i intelekt, który nie pozwala na to, bym zbytnio bujała w obłokach, no i oczywiście niezbędny pragmatyzm. Te cechy – tak antagonistyczne do tych, które ja posiadam- niepoprawny optymizm, zmienność nastrojów, podążanie tylko za tym, co podpowiada mi serce- sprawiają, że funkcjonuję normalnie.

To mój maż sprowadza mnie do pionu, kiedy zachodzi taka potrzeba, a wierzcie mi, że w życiu chorych na ChAD taka konieczność zachodzić może dość często.

To on potrafi mnie obserwować. Zna wszystkie moje „zbyt dobre” i „zbyt słabe” nastroje. Wie co robić, żebym nie rozhulała się ani w jedną ani w druga stronę.

Razem tworzymy zgrany duet.

I może ktoś powiedzieć, że pochodzimy z dwóch różnych światów- on ze świata „czynu”, ja ze świata „myśli i słowa” lecz scala nas, oprócz wzajemnego szacunku i miłości, doświadczenie- niełatwe doświadczenie.

Dziś zakochuję się w nim po raz drugi.

Czy będziemy znów jak „żuraw i czapla”?

Mam nadzieję, że nie, bo nie chce mi się już „gonić króliczka”. Nie bawi mnie już ta gra. Tak samo jak nie chce wnikać w to „Dlaczego mężczyźni kochają Zołzy.”

Godzę się na to, co mam wierząc w to, że mam to, na co się godzę.

Z wdzięcznością rano wstaję i witam każdy dzień, bo doceniam WSZYSTKO, co robi dla mnie mój mąż.

Sama również staram się robić dużo. Z tą jednak różnicą, że ja jednak jak już wspomniałam wyżej jestem człowiekiem (podkreślmy kobietą) „myśli i słowa” więc myślę, myślę, gadam, gadam i piszę i piszę…. Ale chyba już po jedenastu latach znajomości zdążyliśmy się do siebie przyzwyczaić co nie znaczy, że zdążyliśmy się poznać.

Jak widać odkrywamy siebie na nowo.

Bo przecież każde z nas się zmienia. On przeszedł już chyba (miejmy nadzieję) „kryzys czterdziestolatka”. Ja natomiast pięknie wkraczam w okres zwany „łabędzim śpiewem” ha ha ha.

Co wyjdzie z tego wszystkiego?

„Brzydki ona, brzydki on….”- to nie o nas!!!

„Kiedyś znajdę dla nas dom z wielkim oknem na świat……”?- tak, zdecydowanie lepiej.

„Kołysanka księżycowa”.- ja mam sypialnię z oknem na świat- czegóż chcieć więcej?

Nic tylko zakochać się na maxa.

Środy pełnej miłości nie tylko do partnera, ale takiej do ludzi i do świata, bo warto kochać ludzi, warto kochać świat, a najbardziej, to warto kochać…..SIEBIE!

Dobrego dnia Kochane/Kochani.

Julka Małecka Praktyk Wyzdrowienia ChAD

Fot.: Игорь Левченко

8
0
Would love your thoughts, please comment.x