„Nie, dziękuję. Jestem na diecie”.

Niezmiennie od trzynastego roku życia z małymi tylko przerwami na  efekt jo-jo.

Usłyszałam kiedyś od jednego z moich guru: „Siebie oszukasz, dietetyka oszukasz, ale leginsów nie oszukasz.

Od tego czasu nie noszę leginsów.

Z kolei inna bardzo ważna dla mnie osoba za każdym razem , gdy zastanawiam się nad kupnem setnej już pary butów lub tysięcznej torebki identycznej jak ta, którą zakupiłam tydzień wcześniej tylko, że w innym kolorze, mówi mi: ”Kupuj! Nigdy nie wiadomo czy jutro Ci cegła na głowę nie spadnie!!!”

No właśnie nie wiadomo! Cholera, a jak spadnie? Jeśli jutro jebnie we mnie cegła?

Warto odmawiać sobie Bezy Pawłowa i kawy z ekspresu w Kofi?

Warto się zamęczać?

Nie wydać ostatniej kasy na tą przepiękną sukienkę, która założę tylko raz?

Do trumny przecież kasy nie zabiorę.

A fakt, że poczuję się jak gwiazda (moje ulubione uczucie J) jest bezcenny.

To co?

Żyjesz po to, żeby jeść czy jesz po to, żeby żyć?

No ja zdecydowanie żyję po to, żeby jeść. Uwielbiam celebrować posiłki z bliskimi, ale też od czasu do czasu nawpierdalać się w MC śmieciu.

Generalnie popadam w skrajności. Raz nie jem glutenu, cukru, nabiału no i jeszcze mięsa, zaraz potem wciągam nosem wszystko co się da po to, by dowiedzieć się , że jakoś tak całkiem przypadkiem wpadłam w anemię i co?

Czas przejść na DIETĘ bogatą w żelazo.

Także ten…..grunt to znaleźć ZŁOTY ŚRODEK i ZACHOWAĆ UMIAR jak widać na załączonym obrazku.

Nasza egzystencja nie opiera się jednak tylko na zaspakajaniu tych podstawowych potrzeb, choć są one  niezbędne do tego, by móc odczuć i zaspokoić następne. Niejeden z nas miał do czynienia z Piramidą Maslowa więc wie o czym piszę. Te fizyczne potrzeby muszą być zaspokojone jako pierwsze czyli na przykład właśnie głód, dopiero potem przychodzi czas na zaspokojenie innych, mniej przyziemnych, takich jak potrzeba bezpieczeństwa, przynależności itd.

Zatem z pustym żołądkiem daleko nie zajdziemy. Ok. To jest logiczne.

Ale co zrobić z tym zaspakajaniem własnych zachcianek?

Czy robione przez nas zakupy są kompulsywne?

Czy tyle przedmiotów jest nam faktycznie potrzebnych? Czy przypadkiem nie próbujemy uciszyć swojej podświadomości chwilowym szczęściem, które tuż po chwili zamienia się w wyrzuty sumienia, że znów wydaliśmy niepotrzebnie pieniądze?

Nie wiem jak jest z wami, ale ja jestem nieuleczalnie chora. Wszyscy, którzy mnie znają doskonale o tym wiedzą , że moja szafa pęka w szwach. Ba… nie tyko szafa. Wpycham ubrania pod łóżka moich dzieci i wszędzie tam , gdzie jest jeszcze miejsce. Musiała bym przebierać się 5 razy dziennie, żeby to wszystko znosić w ciągu 365 dni.

Tak jestem nieuleczalnie chora!!!! Ale zaakceptowałam to. Kocham ubrania, buty ,a najbardziej torebki. Zaakceptowałam fakt, że w każdym miesiącu muszę sobie kupić coś nowego (czyli używanego z lumpeksu J) i wliczyłam to do mojego miesięcznego budżetu.

Nagle, gdy dopuściłam to do mojej świadomości, przestałam kupować aż tak wiele. Zdałam sobie sprawę, że można swój budżet zaplanować w inny sposób. I przesunęłam nieco punkt ciężkości z ubrań na hobby, wydatki związane z dziećmi, oszczędności.

Prawda jest taka, że we wszystkim znaleźć trzeba równowagę. Ja nie jestem jeszcze autorytetem w tej dziedzinie. Ale staram się…. Staram się odżywiać zdrowo, staram się nie trwonić kasy na lumpy.

Tylko, że oprócz zdrowego rozsądku liczy się jeszcze radość życia, zwykły fun. Taka radość czuję po wypiciu czekoladowej czekolady do picia  z wiśnią i kulką lodów waniliowych oraz jak zakładam nowe buty w identycznym kolorze co nowa torebka i nowy szal. To mi sprawia przyjemność i wtedy czuję , że żyję.

A w życiu chyba a to chodzi , ŻEBY ŻYĆ.

Pięknego życia wam życzę.

Julka Malecka Praktyk Wyzdrowienia ChAD

Fot.: Steve Buissinne

4
0
Would love your thoughts, please comment.x