Z Dagmarą miałam przyjemność rozmawiać w październiku 2020 roku. Poznałam wtedy piękną, wzruszającą i poruszającą historię kobiety, która w dzieciństwie została bardzo skrzywdzona. Opowiem Wam ją za chwilę. Jednak chciałabym również nawiązać do tego, czego dowiedziałam się po tych czterech miesiącach, które upłynęły od naszego pierwszego kontaktu. Tym razem nie rozmawiałyśmy już o osobistych sprawach Dagmary, lecz poruszyłyśmy bardzo interesujący dla mnie i mam nadzieję, że również dla Was temat urządzenia, które wpływa na nasze wibracje
PO RAZ PIERWSZY
Napiszę o nim szerzej w dalszej części tekstu. Dlaczego losy Dagmary tak chwyciły mnie za serce? Dlaczego to, co działo się w jej dzieciństwie spowodowało, że zdecydowałam się szczególnie mocno podkreślić wagę tej historii? Może dlatego, że traktuje ona o niewinności dziecka i głupocie, braku empatii i okrucieństwie ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, że czasem jedno słowo wystarczy, by zrujnować komuś (w tym przypadku małej dziewczynce) całe przyszłe życie. Historia zaczyna się w 1986 roku, gdy Dagmara będąc właśnie dziewczynką napisała w szkole poprawnie na tablicy słowo „czapka”. Nikt wtedy nie wiedział o tym, że ma dysleksję. Nikt nie chciał dociekać dlaczego uczennica ma ogromne problemy z czytaniem i pisaniem. Po prostu została wyśmiana przez nauczycielkę (!!!) bo po raz pierwszy napisała poprawnie to słowo osoba ją ucząca zadrwiła z niej komentując ten fakt, że Dagmara się POMYLIŁA, bo po raz pierwszy napisała coś dobrze. Wtedy w bohaterce mojego tekstu coś pękło- stała się „głupia”, „nic nie potrafiła”, „nic nie umiała”, „nie była nic warta”. A najgorsze jest chyba to, że sama w to uwierzyła. To w jej głowie powstał obraz samej siebie, który stworzyli inni. Obraz dziewczynki, która została wystawiona na pośmiewisko. Ta trauma odbiła się na całym jej przyszłym życiu. W związku z tym wydarzeniem straciła całe serce do nauki. Nie chciała kontynuować żadnej edukacji. Na szczęście dostała się do pracy do zakładu fotograficznego, gdzie umiejętność czytania i pisania nie była jej do niczego potrzebna. Uwielbiała robić zdjęcia, pracować w laboratorium i nauczyła się na nowo utrzymywać kontakt (ustny) z innymi ludźmi. Pokochała fotografię całą sobą. W pewnym momencie jednak nadszedł przełom- nadeszła cyfryzacja fotografii. Okazało się, że tego się trzeba nauczyć- i co? Trauma odżyła!!! To spowodowało duży skok w dół. Jak sama przyznaje dopiero od trzech lat zaczęła się uczyć- a ma już czterdzieści wiosen. Terapia pomogła jej wydobyć z wnętrza dobre rzeczy, zauważyć atuty, które przyćmiewają fakt, iż ma problemy z czytaniem czy pisaniem. Natomiast jej drogą życiową stało się życie w zgodzie z naturą. Bardzo mocno dba o to, by w domu nie było żadnych środków chemicznych. Jest wegetarianką. Dużą wagę przywiązuje również do stosowania produktów naturalnych- ziół, przypraw itp.
Dagmara ma dwójkę dzieci w wieku ośmiu i osiemnastu lat. Z jednym z nich wiąże się kolejna trudna historia. Po szczepieniu jej dziecko stało się „roślinką” – po roku terapii, którą bohaterka mojego tekstu przeprowadziła na własną rękę, lekarze nie wierzyli , że jest to to samo dziecko – efekty były tak spektakularne. Obecnie absolutnie nikt nie chce w to uwierzyć, bo jest dzieckiem bardzo żywiołowym, sprytnym i rozgarniętym. W październiku tyle o sobie opowiedziała mi moja rozmówczyni. No może dodała jeszcze, że biznesowo zajmuje się urządzeniami medycznymi. Natomiast o tym, że jest ogromną wielbicielką zwierząt wszelkiej maści opowiem jeszcze w kolejnej z części mojego tekstu, bo to niezmiernie ważna informacja. W jej domu są dwa psy, królik, a w planach ma adopcję konia. Ale wracając do urządzeń medycznych, którymi biznesowo zajmuje się Dagmara- właśnie na ten temat rozmawiałyśmy bardzo dużo podczas drugiego wywiadu. Jestem daleka od reklamowania produktów na moim blogu lub wciskania ludziom kitu. Nie piszę o niczym, w co nie wierzę i co nie jest zgodne z moimi wartościami. Ale urządzenie, o którym opowiadała bohaterka mojego dzisiejszego tekstu bardzo mnie zainteresowało i myślę, że warto o nim napisać szczególnie biorąc pod uwagę to, że może zainteresować osoby, które, tak jak ja borykają się ze zmiennymi nastrojami, spadkami energii itp. (Ja na ten moment jestem wyrównana, ale jeśli Ty odczuwasz lęki, masz poczucie ciągle towarzyszącego Ci stresu, twoje samopoczucie się wacha, to może zainteresuje Cię właśnie urządzenie, które stosuje i propaguje Dagmara.) Piszę o tym „wynalazku” nawiązując już do tematu „Akceptuję , nie ignoruję ChAD.”, bo myślę, że w tym przypadku urządzenie Healy- bo tak się nazywa- może bardzo pomóc osobom chorym właśnie na ChAD. Szczerze mówiąc ja jeszcze go nie wypróbowałam, ale mam wielką ochotę po nie sięgnąć, bo bohaterka mojego tekstu opowiadała szczerze i przekonująco o tym, jak wspaniale wpływa ono nie tylko na jej życie, ale również na funkcjonowanie zwierząt, którym pomaga.
Opowiem Wam zatem troszeczkę o nim. Healy to malutkie urządzanie, które przypina się dwoma bransoletkami do rąk i czujnikiem kwantowym za pomocą zaczepu do ubrania. Drugim sposobem jest umieszczenie go za pomocą przylepców w miejsce bólu, rany czy stanów zapalnych. Istnieje również możliwość zastosowania klipsów na uszy. Może ono działać pozytywnie przy: przewlekłych bólach, bezsenności , migrenie, depresji, lękach, ale wspiera również procesy nauki, poprawia krążenie, pomaga utrzymać odpowiednią wagę, niweluje stres, pomaga w regeneracji organizmu, utrzymać równowagę psychiczną, a także doskonale działa na zdrowie fizyczne – urodę- wygląd, gojenie, estetykę skóry. Gdy spojrzałam na Dagmarę, z którą prowadziłam wywiad przez Messenger byłam przekonana o tym, że wszystko, o czym mówiła – działania dobroczynne Healy – to prawda. Wierzcie mi, że wyglądała ona jak okaz zdrowia mimo tego, że dwa tygodnie wcześniej przeszła COVID-19. Nie wiecie jeszcze, że to urządzenie dodatkowo wpływa na meridiany i czakry oraz pomaga zachować równowagę bioenergetyczną. Ktoś powie: ”czary mary”. A ja w to wierzę i już. Jeśli jesteś zainteresowana/ zainteresowany tym urządzeniem, to po prostu możesz poczytać o nim w internecie lub skontaktować się z Dagmarą. Wiem, że może być ono wspaniałą pomocą przy farmakoterapiach psychotropami, które obciążają cały organizm więc warto zainteresować się tym tematem. Jeśli mówimy już o Schorzeniu Afektywnym Dwubiegunowym i stosunku bohaterki mojego tekstu do tej kwestii, to moja rozmówczyni wspomina, że miała kontakt, z koleżanką córki, której matka była zdiagnozowana na tę samą przypadłość, co właśnie ja. Sposób, w jaki Dagmara opowiadała o tamtej dziewczynce bardzo mnie wzruszył. Jak wiadomo mama, która miewa górki i dołki, to dla dziecka rolerkoster, który trudno zrozumieć. Raz chodzisz w nowiutkich ciuchach, matka kupuje działki i mieszkania, a krótko potem nie masz nawet przygotowanego śniadania do szkoły, bo mama cierpi na depresję i nie ma siły zwlec się z łóżka. To jest potworne mieć świadomość, że nasze dzieci (mówię tu o nas wszystkich kobietach, które mają ChAD i są matkami) są obok nas i patrzą na nasze „stany”. Dlatego właśnie jestem tak szczęśliwa, że od 5 lat moje dzieci nie muszą już uczestniczyć w moim „tańcu na linie”. Rozmowa z Dagmarą przypomniała mi o tym. Na szczęście są tacy ludzie, jak moja rozmówczyni, którzy potrafią w razie potrzeby zaopiekować się dziećmi matek cierpiących na Schorzenie Afektywne Dwubiegunowe. W moim życiu też takich osób nie brakowało.Za co jestem im bardzo wdzięczna. Mam nadzieję, że i w Twoim – jeśli jesteś zdiagnozowana i jeszcze nie udało Ci się osiągnąć remisji- są również osoby na które możesz liczyć. Tacy ludzie, którzy w przypadku epizodów manii lub depresji zadbają o Twoje pociechy. To niezwykle ważne- PAMIĘTAJ PROSZĘ O TYM.
A jak było i jest z kobietami w życiu Dagmary – „Akceptuję , nie ignoruję?” I to jest właśnie ten moment, w którym na czołówkę wysuwają się ZWIERZAKI. Są oczywiście kobiety. Kobiety mądre, ważne, niepowtarzalne. Są nimi- mama i babcia. Dagmara opowiedziała mi o tym, jak jej siedmioletnia babcia po tym, gdy dziadek „wyszedł po zapałki” i już nie wrócił, często musiała być „matką” dla swojego młodszego rodzeństwa- bo s kolei jej mama była zmuszona do opuszczania rodziny nawet na dwa tygodnie, aby zarobić na jedzenie. Zatem babka Dagmary była silną kobietą i tę siłę przekazała swojej córce- ta zaś bohaterce mojego tekstu. To były przewodniczki życia mojej rozmówczyni. Dagmara nigdy nie obdarowała tak wielkim zaufaniem i miłością innych „przyjaciółek” tak, jak kocha i wierzy zwierzętom. TO JEST JEJ CAŁY ŚWIAT !!! Zwierzęta nie oceniają, nie wyśmiewają, kochają bezwarunkowo. A taka całkowita miłość i bezwzględna akceptacja były jej w dzieciństwie ogromnie potrzebne. Współpracowała z jedną z największych fundacji pro zwierzęcych w Polsce, która ma ponad 1200 uratowanych koni i setki innych ocalonych zwierząt: kóz, lam itp. Potrafi także wyciągnąć z wielu, nawet trudnych, sytuacji pozytywy- jako sześciolatka została pogryziona przez psa. Wyciągnęła z tego wniosek, że była to jej wina. Takie podejście pomogło jej w dorosłym życiu zorganizować szkolenie dla dzieci, w trakcie którego najmłodsi mają możliwość dowiedzieć się jak reagować w przypadku agresji psów, kotów czy innych zwierząt. Dagmara uczy ich co można, a czego absolutnie nie powinno się robić. Sukcesy i porażki- co o nich mówi Dagmara? Czy je „Akceptuje, nie ignoruje?” Moja rozmówczyni twierdzi, że wielkim sukcesem jest to, że ostatnio zaczęła realizować swoje dziecięce marzenia – nareszcie może pomagać i leczyć. Do niedawna była święcie przekonana o tym, że aby to robić musi dużo się uczyć i skończyć studia. A wiadomo, że to byłoby dla niej prawie niewykonalne. Jednak dzięki urządzeniu Healy może dziś pomagać wszystkim tym, którzy tego właśnie potrzebują, a to sprawia, że czuje się spełniona. Dziś uważa, że niektóre porażki są sukcesami. Cieszy się, że nauczyła się już mówić o swojej traumie i uwolniła się od niej. Kiedy czegoś nie umie prosi po prostu o pomoc swoją córkę, która jest również jej przyjaciółką. Jak sama mówi „teraz idzie na żywioł” i to jest moim zdaniem odpowiednie podejście. Dziękuję Ci bardzo Dagmaro za tę wspaniałą, aczkolwiek bardzo trudną historię, którą się z nami podzieliłaś. Jestem pewna, że wiele ona nas nauczy. Rozbudziłaś we mnie wiele emocji- smutek, współczucie, poczucie niesprawiedliwości, gniew, ale także i radość z tego, że to historia z „happy end’em”. Cieszę się niezmiernie, że to Twój „happy end”, że możesz codziennie pomagać ludziom i zwierzętom i być szczęśliwa. Życzę Ci wszystkiego dobrego w życiu- tego, byś nadal się rozwijała i podążała SWOJĄ drogą. Jeszcze raz serdecznie DZIĘKUJĘ.
Julka Małecka Praktyk Wyzdrowienia ChAD
Fot.: Dagmara Dymarska- Gruszka
DYLEMAT
Każda historia jest innaDYLEMATJestem dojrzałą kobietą. Kobietą, która swego czasu miała wielki dylemat- zostać czy odejść. Stety niestety życie wybrało za mnie. Czy jestem zadowolona z tego powodu? Ogromnie!!! Przed podobnym dylematem do mojego staje dziś wiele...
SAMODZIELNI RODZICE- CIENIE I BLASKI
Każda historia jest innaSAMODZIELNI RODZICE CIENIE I BLASKIDziś opowiem Wam dwie historie.Pierwszą o niezłomnym Piotrze i drugą o walecznej Annie.W pewnym polskim miasteczku. Gdzieś tam, gdzie przyroda zachwyca swoimi urokami mieszkał Piotr. Życie mężczyzny...
JAK ŻYĆ Z ChAD I NIE BAĆ SIĘ PRACY
Każda historia jest innaJAK ŻYĆ Z ChAD I NIE BAĆ SIĘ PRACYWitajcie, jak wiecie jestem Julka Małecka, pisarka i Praktyk Wyzdrowienia ChAD. Na moim blogu dzielę się z Wami moją historią walki z Chorobą Afektywną Dwubiegunową, która jest jednym z typów zaburzeń...